Rocznica śmierci ks. Zbigniewa Kozioła

3 lipca mija 15 lat od śmierci ks. Zbigniewa Kozioła. Na pewno wielu z nas Go pamięta i na pewno przy okazji odwiedza Jego grób na naszym, ustrońskim cmentarzu.

 

Ks. Zbigniew Kozioł

Urodził się 1 stycznia 1955 roku w Ustroniu. 5 lutego tegoż roku przyjął chrzest w kościele św. Klemensa. Od 1961 do 1969 roku uczył się w Szkole Podstawowej nr 1 w Ustroniu. W tym czasie przystąpił do wczesnej Komunii Świętej (w maju 1961 roku), a 8 czerwca 1968 roku przyjął sakrament bierzmowania z rąk bp. Józefa Kurpasa. W latach 1969 do 1973 uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego w Wiśle.

Po zdaniu matury w 1973 roku rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Krakowie. 4 marca 1979 roku, w Popielowie, przyjął święcenia diakonatu z rąk bp. Herberta Bednorza, a 7 kwietnia 1980 roku, w Katowicach, święcenia kapłańskie również z rąk bp. Herberta Bednorza.

W latach 1980 do 1983 pracował w parafii św. Józefa w Katowicach – Załężu, a w latach 1983 do 1984 w parafii św. Mikołaja w Lublińcu. Od 1985 roku pracował na misjach w Argentynie. Początkowo w Tres Isletas (do 1997 roku), a później w parafii św. Rocha w Chaco. Zmarł 3 lipca 2009 roku. Pogrzeb odbył się 11 lipca 2009 roku w kościele św. Klemensa w Ustroniu. Pochowany został na cmentarzu parafialnym.

 

 

Dla przypomnienia Osoby – podajemy rozmowę z ks. Zbyszkiem dwa lata przed śmiercią, a z okazji 25. lecia kapłaństwa

Mija 25 lat od Księdza święceń kapłańskich. Czy dziś tak samo, jak na początku tej drogi, patrzy Ksiądz na swoje powołanie? Co myśli Ksiądz o kapłaństwie?

Z perspektywy lat, doświadczeń człowiek patrzy na wszystko nieco inaczej, ale pozostaje zawsze to, co jest najważniejsze. Tak jak napisałem na obrazku prymicyjnym: powołanie jest to dar niezasłużony przez człowieka, jest to wielki dar Boga – Łaska. Ja, człowiek, mogę Mu dziękować i to właśnie wypełnieniem tego, co On dla mnie przygotował. A z drugiej strony uczy się człowiek pokory – jakże wielki jest Bóg, który posługuje się takim „narzędziem”. On jednak zawsze umie je wykorzystać w tej wielkiej rodzinie, jaką jest Kościół.
Rodzi się we wnętrzu powołanego wielka wdzięczność i gotowość by iść tam, gdzie On posyła. Człowiek coraz wyraźniej dostrzega, że to On kroczył zawsze obok, a były chwile, że to On niósł…

Co jest najpiękniejsze w kapłaństwie?

Piękno, któremu na imię Obecność Jezusa Chrystusa. Piękno tej Miłości, która jest wierna i raduje serce.

  A co jest najtrudniejsze, szczególnie w przypadku misjonarza?

– Wtedy, gdy człowiek zaczyna wątpić…

Kiedy się wątpi?

Na przykład, kiedy obejmowałem nową misję, było nas trzech: młody ksiądz,
w średnim wieku i starszy. Po roku zostałem sam, tak z dnia na dzień. Kilkadziesiąt wspólnot, które czekają na ewangelizację, ale i takie miejsca, w których mają tworzyć się nowe. Kilka miesięcy trwał ten brak zaufania do Boga, wydawało mi się, że jestem zupełnie sam.

I nowe światło. Możliwość wsłuchania się w słowa Ojca Świętego Jana Pawła II
w Rzymie, przeżycie rekolekcji. Wątpliwości zostały rozwiane łaską Miłosierdzia Bożego – nie ty, ale Ja! On potrafi robić wspaniałe rzeczy. To bolesne przeplata się z pięknym. A Kościół prowadzi Duch Święty.

  A gdybyśmy tak chcieli sięgnąć do przeszłości? Jakim chłopcem był mały Zbyszek?

– Był „fajtłapą” – jeśli chodzi o spryt, sport… był beksą.

  Jak wspomina Ksiądz dom rodzinny z lat dziecięcych ?

Pamiętam ogromną troskę Mamy. Z oczami wzniesionymi ku górze – niesamowite zawierzenie Bogu we wszystkim. Miłość wierna najprostszym sprawom, tym codziennym
 i ciepło domu – takie prawdziwe powołanie Matki.

A z drugiej strony troska Ojca, by zapewnić rodzinie byt. Tak, jak w kapłaństwie. Na krótko wrócić do domu, odpocząć i dalej do „winnicy”.

  Pierwsze lata kapłaństwa – decyzja o misjach? Co wpłynęło na taki wybór? I czy tak wyobrażał sobie Ksiądz pracę na misjach?

Nie, wyobrazić sobie tego nie można.

Zawsze czytałem przygodowe książki i już w dzieciństwie snuły się marzenia… Religijność, pobożność domu rodzinnego była taka wewnętrzna, nie na pokaz. Żyć w obecności Boga bez zbytecznych gestów. O misjach mi się wtedy nie śniło.

Dopiero w szkole średniej. Pan Profesor Krop umiał zapalić młodych do literatury, poezji, do poznawania i umiłowania człowieka. Zaczęły krystalizować się moje zainteresowania humanistyczne. W tym zainteresowaniu stworzeniem pojawia się Pan Bóg – po stronie wrażliwości na cierpienie, uczucia sympatii.

Przed maturą niezapomniana Kaplica Matki Bożej Nieustającej Pomocy: lęk przed egzaminem… potem prośba, wskaż, co dalej… Wróciły wspomnienia ze spotkań
z misjonarzami z przeźroczy (Ojciec Damian i inni) i pragnienie, by ulżyć komuś w cierpieniu.

Z tymi myślami nie dzieliłem się z nikim z ludzi.

Jak zareagowali najbliżsi na Księdza decyzje?

– Ojciec przyjął wiadomość z rezerwą mężczyzny: „Przemyśl to sobie jeszcze” – powiedział wtedy. Nie był zachwycony. Mama również nie ukazywała wielkiego zachwytu, ale wyraźnie pozostawiała mi wybór, delikatnie pobudzając do szukania właściwej drogi.

A decyzja o kapłaństwie, decyzja o misjach?

Mama „przechowywała w sercu” tę wiadomość, ale później przyznała się, że wiedziała wcześniej z podania.

Ojciec wtedy, gdy zachorował powiedział: „Widzę, że jesteś szczęśliwy, to znaczy, że to jest twoja droga”.

  Zostawił Ksiądz wszystkich i wszystko. Czy nie brakowało tego Księdzu?

To jest czymś normalnym – nostalgia. Na początku trzeba „zacisnąć zęby”, zapomnieć o wszystkim. Inna mentalność, inne wszystko i ten wysiłek nie pozwalał na tęsknoty. Jeśli chodzi o miejsce, to jest to drugorzędne. Człowiek czuje się potrzebny tam, gdzie jest i nie ma go kto zastąpić. Zawsze zwyciężało to wewnętrzne przekonania, iż nie ja wybrałem. I to nie pozwala zdecydować o tym, by wrócić i zostać w Polsce. Jest KTOŚ!

Co Ksiądz chciałby dziś powiedzieć młodym?

Żeby uświadomili sobie potrzebę poznawania bogactwa, które tkwi w każdym człowieku. Odkrywając to bogactwo, które jest we mnie. Nie wstydzić się swojej inności. Doświadczać tego, co daje mi satysfakcję, radość. Odkrywać swoją drogę i nie pozwolić sobie odebrać różnymi fałszywymi światłami tego Światła, które ma na imię Prawda, Dobro. Czy to jest małżeństwo, rodzina, zawód jest to efekt moich poszukiwań, co tkwi we mnie, kim ja jestem? Nawet najlepszy przyjaciel, po ludzku, nie jest w stanie dać mi tego, co daje Bóg.
A jeśli już odkryję swoje miejsce, starać się być wiernym mimo słabości. To daje radość
i satysfakcję.

Gdyby na początku tej drogi było łatwiej…?

Czy byłoby łatwiej, czy trudniej, to byłoby relatywne.

Było tak, jak powinno być.

 

Z ks. Zbyszkiem rozmawiały: s. Aneta i Barbara Langhammer, rok 2007.